Prezent

Page #3
Part of the following chapter Dziennik kompanii tkackiej #9
Na stronie nie umieszczono daty.

Natrafiliśmy na leżący przy drodze skórzany worek. Jacoby skwapliwie go przeszukał, ale z rozczarowaniem stwierdził, że nie ma tam nic poza ziołami i jedzeniem. Zapytał, kto mógł go tam zostawić, a kiedy wspomnieliśmy o wiedźmie, wytrzeszczył oczy. Wrzucił zioła w błoto, a potem zaczął krzyczeć i deptać je, popędzając nas do ruszenia w drogę, aż w końcu musiałem go trzepnąć. "Naszej Hazel nie trzeba się bać" – powiedziałem, gdy tylko przestało mu dzwonić w uszach. "Ta dobra kobieta jest na tej wyspie dłużej niż my i pomogła nam bardziej niż ktokolwiek". Skinąłem głową na worek. "To nie ostrzeżenie czy klątwa, ale zapasy dla tych, którzy potrzebują jedzenia albo lekarstw, bo na Mokradłach łatwo się zgubić". Odczekałem chwilę, aby te słowa do niego dotarły, a kiedy zaczął narzekać, że nie chce "trucizny od żadnej wiedźmy", wskazałem na leżące w błocie zioła. "A teraz weź je do ust i dobrze przeżuj. To może być trucizna, jak mówisz. Albo będą miały smak urażonej dumy. W każdym razie może trochę od tego zmądrzejesz".