Świetlista podróż
To był prawdziwy cud. Ciężko oddać na papierze tak dziwną magię. Pamiętam z młodości, jak starsi druidzi szeptali między sobą o tego typu cudach, ale aż do zeszłej nocy nigdy nie przyszłoby mi na myśl, że będzie mi dane zobaczyć je na własne oczy.
Noc była jasna, rozświetlona światłem księżyca. Naszła mnie ochota, by skosztować duszkokwiatu. I wtem… niebo zapłonęło! Gwiazdy spadały obok mnie niczym ogniste rzeki, a jednocześnie wciąż były widoczne na nocnym niebie, rozświetlając je swym blaskiem. Po chwili dotarło do mnie, że jestem w zupełnie innym wymiarze. Wymiarze, w którym cały ciężar świata i żywota spadł z mych barków. Jakaś siła poderwała mnie w powietrze. Ta podniebna podróż przywodziła na myśl kołysanie fal spokojnego morza. Moja jaźń oddzieliła się od mej ziemskiej powłoki. Przepełniało mnie uczucie jedności ze wszechświatem.
Liście drzew zapłonęły niczym świetliki, a grzyby uformowały się w kręgi. Z ich kapeluszy wydobyły się smugi światła przecinające strumieniami blasku nocne powietrze. A ten dźwięk! Szelest liści i cykanie insektów, tak głośne, tak wyraźne… Lecz na pierwszy plan wybijał się chór kobiecych głosów nucący pieśń.
I wtedy mym oczom ukazał się… ON! Czarny wilk, Gwyllgi, wysoki niczym człowiek. Czaił się na skraju zagajnika. Jego płonące czerwienią oczy zwróciły się ku mnie. Od razu do mnie dotarło, że widzi we mnie intruza, który wtargnął na święte ziemie Annwn, a ja muszę natychmiast wrócić przez zasłonę do mego świata.
Copyright © 2021-2024 nwdb.info