Jej oczy…
Już prawie nadszedł ten czas. Czuję to, oj, czuję! Parę dniu temu natknąłem się na stado dzikich koni. Wypatrzyłem pośród nich klacz rasy palomino. Jej biała grzywa spływała niemalże do jej kolan. Gdy oddaliła się od swego stada, by napoić się przy pobliskim stawie, nasze oczy się spotkały. Nie ujrzałem w jej spojrzeniu ani strachu, ani nieufności, ujrzałem za to ciekawość.
Ośmieliłem się do niej zbliżyć – lekcje wyciągnięte z licznych niepowodzeń zostały przykryte przez przejmujące poczucie przeznaczenia. Gdy do niej podszedłem, stanęła dęba, by sprawdzić moją determinację. Przytrzymałem jej spojrzenie, zatrzymując się tylko na krótką chwilę, by jej lęk przeminął. Nie ośmieliłem się odwracać wzroku. Czułem, jak moje buty zapadają się coraz głębiej w błoto, gdy zbliżałem się do klaczy. Wkrótce nie widziałem niczego prócz jej jasnych oczu, lśniących niczym para agatów w południowym ukropie.
Uspokoiłem ją, szepcząc w mym ojczystym języku i wyciągnąłem rękę, by dotknąć jej grzywy. Przyjęła mój dotyk, pozwalając mi przeciągnąć palcami po jej płowych lokach. Na krótką chwilę staliśmy się jednością. Wtem klacz zastrzygła uszami, nasłuchując. W końcu zwróciła swój wzrok w stronę lasu. Zarżała cicho, pocąc się ze strachu pomimo moich kojących słów. Nie mogłem zrobić nic więcej, by ją uspokoić. Chwilę później dołączyła do swego stada i odbiegła razem z nim.
Nie ośmieliłem się pozostać w tamtym miejscu, by napawać się swym małym zwycięstwem. Złowroga siła, która zakłóciła naszą wspólną chwilę, z całą pewnością czaiła się w pobliskim lesie.
– Jochi
Copyright © 2021-2024 nwdb.info