One patrzą…

Page #1
Strzeż się ślepi w ciemności

Myślałem, że to się nigdy nie skończy. Jak co wieczór razem z Jeoffreym poszliśmy sprawdzić wnyki. Jednak dziś to my byliśmy zwierzyną. Nocne powietrze było wilgotne i ciężkie od swądu liści pierzastych – to typowy zapach w tej przytłaczającej dżungli. Gdy podeszliśmy do naszego ulubionego miejsca, w którym zastawiamy wnyki, Jeoff wypatrzył ruch w zaroślach. Ruszył, nie zastanawiając się zbyt wiele, kierując się ekscytującą perspektywą zdobycia świeżego mięsa, które można by sprzedać na targu. Ja byłem już zmęczony całym dniem pracy, dlatego zostałem w tyle. Tkwię na tej wyspie od wielu, wielu lat, przez co nie potrafię z siebie wykrzesać takiego entuzjazmu jak świeżo upieczeni rozbitkowie. Gdy podszedł do skraju zarośli, padł na niego cień. Krzyknąłem ostrzegawczo i w przerażeniu! Jednak jeszcze zanim słowa opuściły me usta, wiedziałem, że jest już za późno. Zarośla się rozstąpiły. Wychynął z nich olbrzymi stwór o twarzy, która w niczym nie przypominała ludzkiej. Wystraszony i zdezorientowany Jeoffrey nie zdążył nawet krzyknąć. Zduszone stęknięcie było prawdopodobnie ostatnim dźwiękiem, jaki wydał, gdy dopadła go bestia. Jest mi wstyd. Nie zrobiłem nic, by ocalić go przed tym okrutnym losem. Zdjęty przerażeniem rzuciłem się do ucieczki. Zatrzymałem się dopiero, gdy znalazłem kryjówkę w wydrążonym drzewie. I nasłuchiwałem. Słyszałem dźwięk łamanych kości i pękających ścięgien. Słyszałem szelest zarośli i rytmiczne uderzenia w ziemię. Ciało mego przyjaciela było rozrywane na strzępy. Te okropne dźwięki mieszały się z moim płytkim, spanikowanym oddechem. Modliłem się, by zapach dżungli zamaskował mój własny i oszczędził mi okrutnego losu, który spotkał mego przyjaciela.